Proszę o pomoc, mamy noz na gardle.
Wzielismy kredyt w 2008 roku na 130% wartosci mieszkania, w CHF - 280 tys. Po urodzeniu dziecka, wystapilismy o trzymiesieczne wakacje kredytowe. Zlozylismy pismo do banku o zawieszenie splacania kredytu. Bledem bylo to, ze nie zadbalismy o potwierdzenie tego pisma ze strony banku. Sytuacja byla ciezka, wiec nie placilismy, nie czekajac na odpowiedz z banku - dotyczylo to miesiecy kwiecien, maj, czerwiec 2010.
Od lipca placilismy raty. W listopadzie otrzymalismy z Towarzystwa Ubezpieczen Ergo Hestia SA wezwanie do zaplaty na kwote 137 tys. z tytulu ubezpieczenia kredytu od niskiego wkladu wlasnego. Po wielu telefonach udalo nam sie ustalic, ze bank BPH (dawny GE Money ) zerwal z nami umowe kredytu. Nie dostalismy (do tej pory!) zadnej informacji, zadnego pisma z banku.
Jedynie w pozniejszych (listopad-grudzien) rozmowach telefonicznych informowano nas, ze 'możemy zawrzec z państwem ugode, jednak sprawe Hestii musicie panstwo rozwiązać sami'.
Bank twierdzi, ze w czerwcu zerwal umowe i wyslal do nas przedsadowe wezwanie do zaplaty (nie otrzymalismy zadnej poczty, nie jestesmy malzenstwem, wiec tych awiz powinno byc co najmniej kilka!). Dalej - twierdzi, ze we wrzesniu wystawil BTE. Wciaz nie mamy zadnych pism z banku, procz odpowiedzi na dwie reklamacje.
Wg nas umowa jest rozwiazana w sposob nieskuteczny. Nie powiadomiono nas o zaleglosciach, o zerwaniu umowy, nie dano możliwości odwolania się. Niektorzy konsultanci twierdzili, ze o wszystkim informowali mojego konkubenta, gdyz to on jest "glownym kredytobiorca". Przeczytalam umowe wiele razy, nigdzie nie bylo 'mianowania' kogos z nas 'glownym', oboje jestesmy 'wspolkredytobiorcami'.
Bank twierdzi, ze wysylal. Poczta nie chce (bo wg swojego Regulaminu nie moze ) udzielic informacji czy "cos" do nas bylo.
Po rozmowach z konsultantami zorientowalam sie, ze jest w bankowych kartotekach jakis balagan (byc moze w wyniku polaczenia sie GE z BPH) - panie podawaly mi rozne daty wystawienia BTE, a gdy poprosilam o podanie jaki jest moj adres e-mail w ich bazie - podaly jakis 'z kosmosu' (na zasadzie, ze nazywam sie ola kowalska, a mail byl janina.nowak@op.pl). Gdy wysmialam ten fakt, konsultantka odpowiedziala: "no taki nam pani podala".
Hestia zlecila dzialowi windykacji odzyskanie swojego roszczenia, dzwonili z zamiarem zawarcia ugody - rozlozenie 137 tys. na rok (!), "poradzili" sprzedaz mieszkania, by ich zaspokoic.
W odpowiedzi na nasze pismo zawierajace prosbe o wyjasnienie skad taka kwota, otrzymalismy prosbe pracownika o podanie numeru sprawy, dzieki ktorej bedzie jej latwiej ow sprawe "zlokalizowac". To byl styczen 2011. Po paru tygodniach pan z windykacji zadal jeszcze jedno pytanie o chec zawarcia ugody, gdy odmowilismy uzasadniajac tym, ze czekamy na odpowiedz z banku, bo wg nas umowa zostala nieskutecznie rozwiazana, stwierdzil, ze w takim razie zwraca sprawe do Hestii, by zadecydowano co dalej.
Od tamtej pory - cisza.
Wciaz nie mamy zadnego pisma znikad.
Co robic? Czy nie jest jeszcze za pozno? Mam 29 lat i półtoraroczne dziecko, nie wyobrazam sobie zyc z polmilionowym długiem..
Pozdrawiam
Kamila