Jeśli pożyczam komuś 1000 zł a ze sprzedaży tej wierzytelności otrzymuję 100 zł to różnica stanowi moja stratę.
Podobnie jest w banku i strata ta wpływa na wysokość zysku.
Nie bardzo rozumiem co ma do tego nieściągalność należności (chyba że Pani wie coś czego ja nie wiem). Oczywiście może się zdarzyć tak że przed sprzedażą rezerwa albo wierzytelność były zaliczone do kosztów uzyskania przychodu i pomniejszyły podatek do zapłaty. Nie ma to jednak nic wspólnego ze sprzedażą. Przy sprzedaży dochodzi do umorzenia należności (dokładniej różnicy) co jest popularnie nazywane spisaniem należności w straty banku.
Można się pokusić o wyliczenia jaką cenę bank musiałby zapłacić żeby - razem z "ulgą podatkową" zrekompensowało to stratę. Z całą pewnością nie jest to 10 czy 20% wartości wierzytelności.
W sytuacji gdy banki sprzedają należności stracone (przecież kwalifikacja do straconych odbywa się przez kryterium terminowości obsługi długu a nie przez to czy należność można odzyskać) ale jeszcze bez udokumentowanej nieściągalności nie ma w ogóle mowy o takiej uldze podatkowej.
Dlaczego banki to robią? sama Pani odpowiedziała na to pytanie. Ponoszą w jednym roku stratę, ale w kolejnych nie mają problemów z tymi należnościami (np nie ponoszą kosztów administrowania nimi). Dlaczego nie powinny? ze względu na reputację systemu bankowego - to moje zdanie.
Co do wysokości wierzytelności należnej nabywcy - zgadzam się. Kredytobiorca ma zapłacić tyle ile by zapłacił w banku i ani grosza więcej. Kilkutysięczne koszty "obsługi" to rzecz bezdyskusyjnie naganna i myślę że każdy proces byłby tu wygrany.